Ta anegdota przyszła mi do głowy już po powrocie z Eidhoven, z kolejnych Mistrzostw Świata w Wolnym Paleniu Fajki. Tych, które odbyły się na skrawku owczego pastwiska, pod bankietowym namiotem, przy odrapanych stołach bez obrusów, z wodą, którą zawodnik musiał odkręcać sam.

Otóż owa anegdota:
– Słuchajcie kandydaci – rzekł nasz gazda. – W Niderlandzie jest światowy egzamin na juhasów. Licencja będzie międzynarodowa, będzie z nią można robić wszystko co się chce w każdym kraju Unii. Uwierzyliśmy naszemu gaździe. Tym bardziej, że zaoferował, że podrzuci nas do Niderlandów swoim „maluszkiem” (przezacne autko, bardzo dobry kierowca). Pojechaliśmy więc snując po drodze plany naszej ekspansji w tym owczarskim światku. Na miejscu okazało się, że podjąć nas podejmują: mini-wystawą jak na egzaminach klubowych, opłatą wniesioną wcześniej (tylko za przybory pasterskie, autokarowy bilet i… butelkę (małą) wody – chyba, że…). Egzamin wyznaczyli na pastwisku, na części którego owce pasąc się nie zdziwiły się nawet zbytnio tłumem. Wiadomo! Niderlandy! Tu można wszystko, no w każdym razie wiele.

Egzamin prawie pisemny (trzeba się było w końcu podpisać przecież) odbył się w namiocie. I choć na innych kontynentach wcześniej już tak bywało, to zaskoczenie pełne. Przy stołach – jak każe regulamin – po 10 osób, w tym dziewięciu kandydatów, a dziesiąty to juror nieubłagany. Siedliśmy i poddaliśmy się egzaminowi. Ku naszemu zaskoczeniu chętnych do przyszłego juhasowania było tak sobie – wcześniejsze egzaminy były po wielokroć bardziej okazałe. No, ale co tam. Zdajemy, zdajemy, zdajemy… Odpada jeden, drugi, dziesiąty. My też odpadliśmy jakoś tak nieuważnie i szybko. Na końcu okazało się, że: zaganianie owieczek – zdane, wyganianie owieczek – zdane, no na rosyjskim kompletna klapa…
Złośliwości w tej anegdocie wiele. Wynik to żalu, rozczarowania, ale także tęsknoty za tzw. fajczarską normalnością na imprezie najwyższej rangi światowej. Co prawda organizatorzy uprzedzali, że łatwo nie będzie, bo i im nie jest łatwo, ale że aż tak…

Przyzwyczailiśmy się, że na mistrzostwach i światowych pucharach najpierw można mnóstwo zobaczyć, nacieszyć oczy i podniebienia, a później naprawdę potureniejować. Przykładów nie podaję, bo każdy ma ich w zanadrzu od „metra”. Choć w Eindhoven „pipe schow” było. Nie można powiedzieć: dziesięciu fajkarzy z Niemiec przez kilka godzin prezentowało swoje unikatowe wytwory w hołdzie ich koledze, znanemu artyście fajkarskiemu – Steffen’owi Mueller’owi. Fajek może ze sto, a ceny – bardzo atrakcyjne dla super kolekcjonerów. To było w sobotę.

W niedzielę – nic. Jedynie Joan Pere Seler odważnie wyłożył swoje cudeńka na jakimś blaszanym kontenerze u wejścia do turniejowego namiotu.
A tytonie? – zapyta ktoś. Mogłeś przyjechać wcześniej i pójść „w miasto”, znaleźć trafikę i sobie kupić. Ot, tak jak to zrobili fajczarze ze Szczytnej. Opowiadali później swoje wrażenia, szczególnie Vlasta, żądnym wieści słuchaczom o tym ile to kosztuje 50-gramowa puszeczka tytoniu i jaką przewagę w owych trafikach maja cygarowe humidory nad pojedynczymi egzemplarzami fajek. Smutek? Oj tam, zaraz smutek. Takie prawodawstwo w Niderlandach jest, że za papierosa lub fajkę palone na ulicy można słono zapłacić. A jeśli z tego powodu nadal ci smutno – zapal skręta. Ryzyka prawie żadnego.

Tuż przed południem, w niedzielę, zebraliśmy się w oczekiwaniu na autokary. Wreszcie pojawiła się fajczarska atmosfera, rozmowy, fajek oglądanie, tytoni próbowanie. Ale trwało to krótko – czas w drogę.

Po przyjeździe na urocze pastwisko w Oirschot, 20 minut autokarem od Eindhoven, ujrzeliśmy najpierw otoczony przebarwiającymi się liśćmi dębów stary kompleks klasztorny. Sporo z nas rzuciło się do fotografowania i przymierzania się by wejść do środka. Organizatorzy jednak grzecznie, ale stanowczo odradzili nam to, gdyż… teren prywatny. Poszliśmy więc za nimi, stając z wrażenia na widok namiotu rozbitego na pastwisku. Najtrafniej rzecz całą opisał Grzegorz z Łodzi, który w Niderlandach u nie jednego rolnika pracował: – Jedziemy, patrzę – biały namiot. Aaa – pomyślałem – normalka. Rolniczy kraj, to w takich namiotach słomę trzymają na zimę…

Sam namiot – nie można powiedzieć: oświetlony z agregatu, ogrzany z nagrzewnicy, pamiętający nie jedną i nie dwie imprezy. Tzw. zabezpieczenie fizjologiczne też było: dwa toy-toye, przed którymi sprytny kret postawił kopę ziemną, która z każdej perspektywy wyglądała, no jak ten, no… Sami się domyślcie.

O przebiegu samego turnieju nie ma się co rozpisywać. O frekwencji już informowałem, o zwycięzcach też. Dodam, że reprezentowanych było 61 klubów z 23 krajów. A fajka? Niderlandzkiej produkcji, cienkościenna, grzejąca się niemiłosiernie, ledwo mieszcząca 3 g tytoniu. A tytoń? Jak najszybciej zapomnieć! Ostatecznie więc wyszło jak wyszło, co też jest kuriozum na skalę światową. Na szczęście był z nami Grześ Frala (PC Szczytna), który 9. miejscem uratował honor Polaków. Po krótkiej ceremonii ogłoszenia wyników najlepszych fajczarzy, odebraniu dyplomów (karty startowe poszły się gdzieś „bujać”), podziękowano i życzono. Znów autokar i znów hotel „Pod Tukanem”. I… róbta co se chceta…
Pojedliśmy więc, pogadaliśmy i spać. Rano, wraz z gazdą Julianem do „maluszka” i w drogę do domu. Dużo milczeliśmy obaj, choć w tym milczeniu w głowach kotłowały się nam różne myśli. Ale aż się boje przypomnieć jakie. Lepiej niech gdzieś tam sobie leżą nienaruszone…
Mirosław Jurgielewicz
Na koniec rezultaty Mistrzostw Świata w Wolnym Paleniu Fajki
Oirschot 2025




Źródło: https://cipc.pipeclubs.com/wk-oirschot-2025/


