Trochę mi zeszło z zebraniem się do napisania tego materiału. Czasem to lepiej, bo z perspektywy czasu można zweryfikować nastawienie do swoich emocji i odczuć. Tym razem nic się przez kilka miesięcy nie zmieniło. Spotkanie z Dominikiem Kobryniem i Jego rodziną na Sardynii cały czas mam w pamięci i jest ono wspaniałym wspomnieniem z wakacji.
Jak ja tam w ogóle trafiłem? Tak mamy ze znajomymi, że co pewien czas nie pozostawiamy sobie wyboru i jedni albo drudzy stawiają resztę przed faktem dokonanym – wyjazdu w jakieś ciekawe miejsce. Nad Sardynią zastanawialiśmy się z powodu dobrego połączenia lotniczego, dodatkowo Dominik Kwiecień, chyba główny promotor talentu swojego imiennika i Wojtek Pastuch zwrócili uwagę na to co robi „Demon”. Dodatkowo okazało się, że bohater tego artykułu przygotował bardzo fajne miejsca do spędzenia czasu na wyspie. No i oczywiście najważniejsza rzecz, czyli fajki. Nie mogło się obyć bez wizyty u fajkarza w dość dla nas egzotycznym miejscu, bez zdobycia autorskiego wyrobu.
Dominik z rodziną mieszka w uroczej miejscowości Nebida, na południowo-zachodnim krańcu wyspy. Jednak my znaleźliśmy lokum w pobliskim Iglesias. To lokal wyremontowany i urządzony przez Dominika i jego połowicę – Martę.
Jest spory taras na dachu, gdzie można sobie odpocząć przy fajce.
No tak, ale przecież nie mogliśmy się doczekać spotkania w warsztacie. Tym bardziej, że gdy zamawiałem fajkę u Dominika to nie precyzowałem dokładnie jak ma wyglądać. Wygląd więc był dla mnie niespodzianką i stanowił też pewne wyzwanie dla autora. Z niecierpliwością udaliśmy się do Nebidy. Najpierw wspólna wycieczka po okolicy.
No tak, jak widać w takich warunkach można się wyciszyć przy pracy.
I najważniejsze wizyta u gospodarza. W zaciszu, z widokiem na morze, jest sobie niezbyt wielki warsztacik, całkiem spoko wyposażony, a przy nim zadowolony właściciel.
W długie zimowe wieczory można dłubać przy fajkach w warsztacie z widokiem na morze.
Trochę mnie zszokowała informacja, że Dominik ma kolekcję ponad tysiąca fajek. Wyciągnął pudło i zaczął pokazywać różne cudeńka. Tyle tego było, że nie byłem w stanie zapamiętać. Poniżej tylko kilka zdjęć z tego co się akurat nawinęło pod rękę.
No tak, ale nie mogłem się doczekać tego co Dominik szykuje dla mnie. W warsztacie pokazał to co za kilka dni miało okazać się jedną z najfajniejszych fajek w mojej skromnej kolekcji.
Po namoczeniu wrzośca pokazało się piękne usłojenie.
No i tak dochodzimy to prawdziwego warsztatu Dominika.
Bierze sobie taką fajkę do roboty na plażę. Drugą trzyma w zębach no i w tych „siermiężnych” warunkach tworzy te swoje cudeńka. Tak się złożyło, że mój kolega, którego wyciągnęliśmy na tą eskapadę także, miał to szczęście i wrócił z nową fajką. Dlaczego szczęście? Ano dlatego, że Dominik robi tylko na zamówienie, a na jego fajki trzeba czekać kilka miesięcy. Nie robi więcej niż cztery, góra pięć fajek w miesiącu. Jego klienci są na całym świecie.
A poniżej końcowy efekt pracy Dominika, czyli moja już fajka.
Dalsza nasza droga biegła przez północne wybrzeże wyspy.
Już wiem, że udało mi się przetrzeć szlaki i następni fajczarze do Dominika w odwiedziny przybywają. Ja wiem, że na pewno skorzystam jeszcze z Jego gościny i na pewno moja kolekcja wzbogaci się o kolejne fajki robione na plaży.
Dominik ma stronę na Facebooku, Instagramie i pod adresem: https://dominikpipes.com/
Warto tam zaglądać.
Tekst i zdjęcia – Ireneusz Misiak (IKLF)