Częstochowa to nie tylko Jasna Góra z Cudownym Obrazem MB. To nie tylko Aleja NMP, zadbane centrum, oświetlone zabytki. To także kawał historii polskiego przemysłu, historii miasta bardzo w ten przemysł (w sumie w najcięższy z możliwych) wtopionego. To także dzielnice daleko różniące się od tych z wyremontowanymi domami, czy nowymi apartamentowcami za wysokimi płotami. Takie na przykład jak okolice starego dworca PKP, nieopodal którego znajdują się budynki Częstochowskiego Zakładu Produkcji Zapałek SA. Od czterech lat fabryka stoi. Choć miejscami jej wnętrze wygląda, jakby produkcja zakończyła się przed chwilą, a nierozważny pracownik zapomniał miotłę i szufelkę odstawić na przeznaczone dla nich miejsce.
By wejść do środka trzeba pokonać starą, olbrzymią, wykonaną z prawie pancernej blachy bramę. Na niej biały napis informuje dokąd prowadzi. Najlepiej nacisnąć dzwonek, który gdy już się odzywa słyszalny jest w całej okolicy. Sympatyczni panowie szybko reagują i zapraszaj do środka.
Mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na film, opowiadający o produkcji zapałek, wyświetlany dla młodzieży szkolnej, która przyjechała tu „z Polski”. Wszystko podane jak na tacy we wnętrzu mini muzeum ze sklepikiem i tablicami zawierającymi setki fantastycznych etykiet zapałczanych pudełek. Są wśród nich i fajki.
Po filmie… indywidualne zwiedzanie. W towarzystwie Henryka Batorskiego, który przed kilku laty na emeryturę przeszedł z głównego mechanika wprost na etat jednego z najlepszych przewodników, wchodzimy do dość mrocznej hali. Ustawiono w niej maszyny pakujące. Pan Henryk macha jednak ręką, otwiera kolejne stalowe drzwi i zaprasza do głównej hali. Tu jest zdecydowanie jaśniej. Świetliki w dachu robią swoje. Co zaskakuje od razu, to… bogobojność pracujących tu kiedyś ludzi. Przede wszystkim pań. Na centralnym miejscu ołtarzyk z Matką Boską Częstochowską. Ale i w innych częściach pomieszczenia święte obrazki, tworzące miniaturowe ołtarzyki.
– Strzeżonego, pan Bóg strzeże – mówi pan Henryk, domyślając się mojego pytania i od razu przypomina kilka faktów z historii Polskiego Monopolu Zapałczanego. Bo taki był właśnie w II Rzeczpospolitej. Przynosił niezłe wpływy do budżetu przedwojennej Polski z pięciu fabryk zapałek, działających w naszym kraju. Streszcza historię zapałki w ogóle podkreślając, że w czasach nam najbliższych to w Częstochowie powstawały najlepsze zapałki w kraju.
Tak naprawdę tylko trochę zapałka zmieniła się od 508 roku, gdy pierwsze calowe patyki zakończone siarką zaczęli produkować Chińczycy. Ale po kolei…
Najpierw do fabryki przywożono osikowe bale (pierwszy raz w 1882 roku, gdy panowie Julian Huch i Karol von Gehlig skończyli budowę zakładu) – najlepsze drewno na zapałki. Z nich strugano arkusze na grubość zapałek, a specjalne sieczkarnie przycinały je na żądaną długość. Następnie owe patyczki przechodziły szereg procesów – od kąpieli impregnujących, wygładzanie, po formowanie łebka. Taki gotowy produkt trafiał do maszyn pakujących, które ustawione były zawsze na około 40 zapałek. Załadowane do kartoników, pakowanych następnie po 10 szt., trafiały do dystrybutorów, a od nich do domów.
Maszyny, które – zdaje się – w każdej chwili mogą ruszyć, napędzane parą, wyprodukowano w latach 30. ubiegłego wieku w Niemczech. Do Częstochowy trafiły za szwedzkie pieniądze w ramach tzw. pożyczki zapałczanej. Przez swój dotychczasowy żywot wyprodukowały miliardy patyczków, o których przed II wojną światową mówiono, że można je dzielić na czworo i każda część się zapali.
Dziś Częstochowskiego Zakładu Produkcji Zapałek SA to dokument ludzkiego geniuszu, ale też jedno z nielicznych miejsc, chyba nawet w Europie, gdzie z bliska można zobaczyć „kuchnię” rewolucji technicznej, której – w jakimś sensie – dzieckiem jest komputer i wszystko co się z nim wiąże.
W zakładzie jest też niewielkie muzeum. Na planszach setki fantastycznych zapałczanych etykiet oraz dzieła sztuki z jednej zapałki, stworzonych przy użycia tylko paznokci warszawiaka Anatola Karonia, który jest także autorem „bazyliki” składającej się z 25 tys. pustych zapałczanych pudełek. A wśród wspomnianych etykiet są te słynne z kotem palącym fajkę i z fajką, która zdobi zapałki dla mieszkańców Dżibuti.
Najbardziej jednak nam żal, że nie dostrzegliśmy nigdzie czarnego kota, który stała się najbardziej rozpoznawalnym logo Częstochowskich Zakładu Produkcji Zapałek SA.
Więcej szczegółów można znaleźć na stronie CZPZ.