rozmowy


kalumet

aktualności

turnieje

fajki

rozmowy

zaproszenia

fotogaleria

galeria

felietony

linki

e-adresy

ankieta

archiwum

przepalona fajka

redakcja

english

Janusz TERakowski

jeżeli

 

 

list@kalumet.pl

 

 

Rada Polskich

Klubów Fajki

 

Nowa strona Bartłomieja Antoniewskiego

Amerykańska strona Bartłomieja Antoniewskiego

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozmowa "Kalumetu"

Zabrakło 10-11 minut
(10.06.2010.)


Z Jerzym Deską (KKF Poznań) – mistrzem Polski w wolnym paleniu fajki rozmawia Mirosław Jurgielewicz


Przede wszystkim – przyjmij serdeczne gratulacje. Czy było ciężko?
- Dziękuję. Tak, była nerwówka. Nie ukrywajmy, że każdy, kto startuje w jakiejkolwiek rywalizacji, chce wygrać. Nerwowo było zwłaszcza pod koniec. Gdy zostało nas 4-5.
Jak Ci się paliło fajeczkę?
- Bardzo dobry tytoń, dobra fajka. Wcześniej troszkę poćwiczyłem w klubie. Nie miałem jednak takiego czasu.
Masz na swoim koncie wiele trofeów za pierwsze miejsca w różnych turniejach, ale mistrzem Polski zostałeś pierwszy raz.
- To prawda. Byłem już „na pudle” MP, ale nigdy na tym najwyższym stopniu.
Od jak dawna palisz fajkę?
- Mniej więcej od roku 1990, gdy rzuciłem papierosy. A tak „zawodowo” gdzieś od roku 1994. I to przez Krzysia Grzesińskiego! Przyszedł do mnie naprawić lodówkę i zaczął opowiadać o fajkach, fajczarzach, turniejach. Ale wówczas nie myślałem, że kiedyś zdobędę tytuł mistrza. Byłem na wielkich turniejach. Między innymi w Wieliczce i Kopenhadze. Częściej jeżdżę jednak na turnieje organizowane przez kolegów w Polsce.
Pamiętasz pierwsza fajkę?
- Tak, to była Albanka, którą dostałem na imieniny oraz Amphora z Pewex. A fajka była kupiona w kiosku „Ruch”.
Twoja ulubiona fajka.
- Preferuję fajki przemyskich fajkarzy. Są znakomite.
Wydaje się, że jesteś w życiowej formie: trzecie zawody pod rząd i trzecia wygrana.
- Tak się złożyło.
Na czym według Ciebie polega turniejowe palenie fajki? Masz jakieś tajemnice?
- Przede wszystkim koncentracja. Skupienie się całkowite na paleniu. Wiele zależy od tytoniu: suchy pokruszy się drobniutko, z wilgotnym bywają problemy. Ale koncentracja – to podstawa.
Dziś paliłeś ponad 140 min. To Twój rekord?
- Nie, do jego pobicia zabrało 10-11 minut.
Jakie to uczucie – wygrać tak prestiżowe zawody?
- Przede wszystkim ogromne napięcie. Szczególnie pod koniec, gdy wiesz już, że jesteś w piątce tych, którzy jeszcze palą. Później ono rośnie stale, aż stwierdzasz, że zostałeś jako jedyny. Wówczas przychodzi odprężenie, ale nie można się zdekoncentrować. Bo trzeba jeszcze udowodnić, że to nie był przypadek, że potrafi się palić fajkę wyraźnie dłużej niż osoba, która osiągnęła drugi wynik. A zwycięstwo? To piękne uczucie i życzę go każdemu.
Dziękuję za rozmowę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Powrót>>>

 

 

 

Nowe fajki
Diament trzeba oszlifować
Z Andrzejem Grześkiewiczem – artystą-plastykiem z Kalisza, fajkarzem – rozmawia Mirosław Jurgielewicz
(31.12.2009.)

 

Skąd w Twojej twórczości fajki?

- Lubię wszystko co związane jest ze sztuką.

No ale sam pomysł by „wejść” w fajki…

- Pomysł zrodził się przypadkowo. Fajkom przyglądałem się od dawna. Doszedłem do wniosku, że są najczęściej zbyt monotonne i należy je uplastycznić. Zacząłem więc myśleć w jaki sposób to zrobić, a później spróbowałem.

Kiedy zrobiłeś pierwsza fajkę?

- Prawie dwa lata temu. Ale nadal uczę się. Próbuję różnych technik, szukam najlepszych rozwiązań. Wsłuchuje się w oceny i słowa krytyki. Nie odważę się jeszcze powiedzieć, że to co robię z fajkami jest już dobre. Moim orężem są pomysły i dwie ręce, którymi potrafię tak kierować, by wydobyć z klocka drewna wymyślony wcześniej kształt.

Jak reagują na Twoje prace znajomi, przyjaciele?

- Zazwyczaj moje propozycje podobają się im. Ale nie poddaję się emocjom pracując nad fajką. To tak jak z obiadem – albo się uda i jest pyszny, albo – nie. Siadając do pracy rozważam różne koncepcje. Czasem udaje się to zrealizować prawie od razu, czasem przez tydzień nie podchodzę do niej. Zdarza się czasem pustka i do głowy nie przychodzą żadne pomysły.

Dlaczego robisz fajki?

- Generalnie – czynie to dla siebie, dla własnej satysfakcji.

Ile fajek do tej pory wyszło spod Twojej ręki?

- Mniej więcej jedna miesięcznie, bo robię je w wolnych chwilach. Jest to moje hobby, przyjemność. Pomyślałem sobie, że stworzę własna kolekcje fajek. Wiem że nie są doskonałe. Może za rok będą lepsze, coś w nich zmienię na korzyść. Powtarzam – nadal się uczę. Malując też nigdy nie wiem jaki będzie obraz. Tam biorę pędzel i farby, tu klocek i narzędzia do jego obróbki. I mam satysfakcje, że niektórym się moje prace podobają.

Szukam takich kształtów, takiego wykończenia, by wszystko było bardzo plastyczne. Z pokorą przyjąłem oceny moich fajek wygłoszone przez doświadczonych fajkarzy, których spotkałem w „Nowotelu” – Celiny i Tadeusza Polińskich, Zbyszka Bednarczyka. A to wszystko po to, że nie chce robić jarmarcznej tandety. Cieszę się też, że za namową przyjaciół przyjechałem do Poznania, choć nie zakładałem udziału w turnieju. Ale to też będzie moje nowe doświadczenie.

Ale skąd tak naprawdę czerpiesz inspiracje?

- Duża w tym zasługa mojej żony. Ona jest też pierwszym krytykiem mojej twórczości. Dopiero później znajomi. Przede wszystkim Ania i Ryszard Ordziejewscy, których traktuje jak promotorów tego co robię.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Czy "Andreas" to nowa fajczarska marka na polskim rynku? Zdecydują fajczarze...

 

Z tego co mówisz łatwo wysnuć wniosek, że niebawem pojawią się kolejne Twoje fajki.

- Na pewno się tak stanie. Na pewno za kilka lat będzie to nowa jakość. Przecież by z diamentu otrzymać brylant trzeba najpierw oszlifować diament… Po kontaktach z fajczarzami w Poznaniu lepiej poznałem ich oczekiwania. Okazuje się, że artyzm artyzmem, ale są takie elementy bardziej praktyczne, bardziej przyziemne, takie oczekiwania, które musze uwzględnić w swojej pracy.

Dziękuję za rozmowę

Powrót>>>

 

 

 

Cygara ze Śląska

(Inf. wł. 28.10.2008.)

 

Z Leszkiem Książkiem – zwijaczem cygar, rozmawia Mirosław Jurgielewicz

Proszę Pana – skąd pochodzi ten tytoń?
- Z regionu śląskiego.
Tam jest uprawiany!?
- Tak.
Co to jest za tytoń?
- Odmiana Virginia, uprawiany przeze mnie, tak hobbystycznie, po prostu w ogródku.
Od jak dawna uprawia go Pan?
- Zajmuję się tym od 4 lat. I aż dotarłem na EuroTab.
Zwijanie cygar to nie jest prosta sprawa, gdzie się Pan tego nauczył?
- Można powiedzieć, że wszystkiego nauczyłem się sam, w domu. Korzystałem z Internetu, filmów, oglądałem zdjęcia. Praktycznie nikt nigdy mnie tego nie uczył – zaczynałem od zera.
Nie był Pan nigdy w żadnej wytwórni cygar, nie podglądnał Pan pracy prawdziwych „rolleros”?
- Niestety nie byłem. Dzisiaj się z niektórymi z nich spotkałem pierwszy raz. Byłem u pana z Wysp Kanaryjskich i troszkę się od niego nauczyłem.
Czego na przykład się Pan nauczył dzisiaj, o czym Pan jeszcze nie wiedział?
- Głównie spraw związanych z wkładką – jak powinna być złożona. Poza tym wszystko już wiedziałem. Można powiedzieć, że się doszkoliłem.
Skąd zdobył Pan narzędzia? Są prostownice, specjalny nóż – choć ten chyba dość łatwo zrobić. Skąd Pan wiedział, co będzie Panu potrzebne przy zwijaniu cygar?
- Po prostu – Internet. A na przykład tę obcinarkę sprowadził mi ze Stanów Zjednoczonych AP mój kolega. Nóż wykonał przyjaciel. Widoczne tu prasy wykonał znajomy stolarz, a inne sprowadziłem dzięki znajomym z Ogólnopolskiego Forum Cygarowego „Cigar Aficionado” (http://forum.cigaraficionado.com.pl/viewforum.php?f=54&sid=08103c76a6ac9362c3a1aa81342bb679 – przyp.: M.J.) – też ze Stanów.
Jest Pan jedynym zwijaczem cygar w Polsce?
- Wygląda na to, że tak.
Nie dość, ze zwija Pan cygara i to z własnego tytoniu, to jeszcze – jakby tego było mało – urósł on w Polsce i to na Śląsku. Traktuje Pan zwijanie jako hobby czy zawód?
- Na razie jako hobby, ale nie ukrywam, że w przyszłości liczę na coś więcej. Teraz nawiązałem współpracę z polską firmą cygarową „Puro”.
Dziękuję za rozmowę


PURO – importer cygar z Hondurasu i Dominikany, dystrybutor cygar kubańskich na teren Zachodniej Polski. Siedziba firmy znajduje się w Tarnowie Podgórnym koło Poznania.
Piotr Kukliński, firma PURO (na zdjęciu z prawej)
- Ze zwijaczem poznaliśmy się właśnie na forum cygarowym. Nasza współpraca rozwija się coraz bardziej. Chcemy robić wspólne prezentacje cygarowe – łączyć zabawę z edukacją. Pokazywać jak powstaje cygaro – od wstępnych czynności po finał – nałożenie banderoli.

Powrót>>>

 

 

Jest nam bardzo ciężko
(17.08.2008.)
Z dr. Heiko Behrens'em, współautorem książki "Mitt vollem Genuss Pfeife rauchen" oraz współwłaścicielem firmy Dan Pipe rozmawia Mirosław Jurgielewicz
 

Heiko, gdy widzieliśmy się ostatni raz mówiłeś, że niemieccy fajczarze mają się lepiej. A jak jest dziś?

- Wiem, ale nadal mamy wiele problemów. Nadal w naszym kraju robi się wiele by przeszkodzić w normalnym funkcjonowaniu naszego środowiska. Najgorsze jest to, że fajczarzy wrzuca się do jednego worka z palaczami papierosów. Traktuje się nas dokładnie tak samo. A przecież fajczarz to nie to samo, co palacz papierosów. To jest – można powiedzieć – zupełnie inne środowisko. Ale – jesteśmy niezbyt liczną grupą w porównaniu z innymi. To mała branża.

Czyli sytuacja niemieckich fajczarzy jest dokładnie taka sama w jakiej niebawem znajdą się polscy fajczarze. To jest według Ciebie normalne?

- To jest olbrzymi problem. Musimy pamiętać, że około pół procenta całego tytoniowego rynku to tytoń fajkowy, około procenta – cygara i cygaretki. A aż ponad 98 proc. to papierosy i tytoń do zwijania papierosów. Jesteśmy – o czym już mówiłem – zbyt małą grupą. Palacze papierosów mogą „nakryć nas czapkami”.

A jak się ma branża fajczarska w Niemczech?

- Bardzo, bardzo źle. Sprzedaż tytoni fajkowych maleje. Sprzedawcy tytoni i fajek mają wiec coraz mniej pieniędzy. Nie inwestujemy. Jeśli już to w rozwój rynku papierosów. Dopiero później w cygara, a jeszcze później w tytoń fajkowy. Dopiero na końcu pojawiają się fajki. Ludzie z branży policzyli, że około 20-25 proc. sklepów fajczarskich wkrótce zamknie swoje podwoje, nie przeżyje następnego roku. Choć nie wiem tego na pewno, ale wydaje mi się, mam nadzieję, że większe szanse będą miały duże sklepy, sieci. Sytuacja jest więc drastyczna.

Podsumowując: sytuacja branży fajczarskiej jest w Niemczech bardzo zła.

Jak sądzisz – przed branżą fajczarską jest jakaś przyszłość?

- Upatruję jej w zmianie stylu życia. Dokładnie – w tym, że ludzie zechcą żyć inaczej, czyli spokojniej, a wówczas – to jest potwierdzone – chętniej sięgną po fajki i tytoń. Weźmy na przykład Stany Zjednoczone AP. Spożycie papierosów spadło, ale pojawił się tzw. „mainstream”, czyli nowa jakość. Ludzie odwracają się od papierosów na rzecz fajki i dobrych tytoni. Bardziej indywidualnie podchodzą do planowania sobie czasu wolnego. Mam więc nadzieję, że ten model przyjdzie do Europy i nasza sytuacja się poprawi.

Heiko, życzę Tobie i całej niemieckiej branży fajczarskiej wszystkiego dobrego. Mam nadzieję, że w kolejnych latach będziemy się spotykać często przy okazji różnych imprez fajczarskich. I nie tylko…

- W książce, której kolejne wydanie właśnie się ukazało napisałem, że chcemy połączyć jeszcze bardziej środowiska fajczarzy i wielbicieli cygar. Bo warto. To tez wiele może zmienić.

Dziękuję za rozmowę

Powrót>>>

 

 

Fajki są pięknymi przedmiotami

Z Januszem K. Molskim – generałem fajczarstwa polskiego, znawcą i kolekcjonerem fajek, koneserem tytoni rozmawia Mirosław Jurgielewicz

(21.07.2008.)

 

Dlaczego człowiek sięga po fajkę?

- Żeby się zrelaksować.

I robi to tylko dla relaksu?

- Smak tytoniu na kubkach też daje przyjemne przeżycia.

Pamiętasz Twoją pierwszą fajkę, tytoń?

- Tak. To była fajka brytyjska, może z niezbyt reprezentacyjnej półki, bo Dr Max. A tytoń – to był „Clan”.

Od tej pory ile fajek zobaczyłeś, ilu tytoni spróbowałeś?

- Ooo, to wszystko idzie już w tysiące. Bardzo rudno odpowiedzieć mi na to pytanie. Myślę że próbowałem grubo ponad tysiąca tytoni. No a fajek oglądałem na pewno już nie setki a tysiące, może setki tysięcy. Pod wielkim wrażeniem byłem zawłaszcza w czasie pobytu w St. Claude we Francji, gdzie jest tylu producentów fajek. Niespotykana wręcz gdzie indziej ich koncentracja. Są bardzo uprzejmi i mili. Pozwalają obejrzeć cały cykl produkcyjny. Można do woli wybierać, przebierać i oglądać fajki. I nawet w kilku sklepach trafiłem na duże kosze z fajkami, bez opakowań, woreczków, ale cena była bardzo przystępna. Można było sobie wybrać zupełnie ładne kształty, których nie miałem jeszcze i po prostu zakupić. Cena była o około 80 proc. niższa niż normalnie. Myślę, że na pewno miały jakieś defekty, ale w tamtych latach uznałem, że jest to super zakup i oczywiście kupiłem ich kilka.

A w ogóle zacząłem palić, kiedy miałem 18 lat. I do tego momentu palę fajkę cały czas, a mam już 65 lat.

Papierosów nie paliłeś nigdy?

- Nie, papierosów nie paliłem nigdy. Gdy chodziłem do szkoły średniej byłem zafascynowany angielskimi dżentelmenami - ludźmi zrównoważonymi, spokojnymi. Zanim coś powiedzieli to się zastanawiali. Zawsze z fajeczkami. I taka osobowość - bardzo zintegrowana, wyciszona - bardzo mi odpowiadała. I myślę, że chciałem się na takiego człowieka wykreować. Czy to się udało – trudno mi powiedzieć. Musiałbym pewnie zasięgnąć opinii moich znajomych i kolegów. Ale niewątpliwie Brytyjczycy i literatura brytyjska, Sherlock Holmes i te wszystkie wydarzenia spowodowały, że zainteresowałem się fajką.

Epizodem, który zaważył na tym, ze zacząłem kolekcjonować fajki i nimi interesować się jeszcze bardziej było moje spotkanie z Franciszkiem Kotulą. Swoją kolekcję (unikatową w Polsce) wystawiał na zamku w Łańcucie. Wydał do tego piękny katalog, opracowany przez panią Olszewską. Pojechałem tam. Spędzałem z nim długie godziny na rozmowach. I to on zaszczepił we mnie olbrzymie zainteresowanie fajkami jako wyrobami materialnymi z minionych epok. Powiedział mi wówczas, że kolekcjonerstwo ratuje te zabytki, dobra kultury materialnej, od niechybnej zagłady. I dlatego warto się tym zajmować.

Ile więc fajek uratowałeś przed zagładą?

- To jest grubo ponad 500 egzemplarzy. Niektóre fajki otrzymywałem w prezencie na imieniny czy święta. Wówczas już wszyscy wiedzieli, że interesuję się fajkami. I gdzieś tam znalezione w domach mieszczańskich czy wiejskich, w różnych okolicznościach, trafiały do mnie. Teraz kontynuuję to w ten sposób, że część kolekcji przekazałem już do Muzeum Dzwonów i Fajek w Przemyślu. Myślę, że przekaże cały mój zbiór – i obrazów, i literatury na ten temat. Przecież wszystkiego na tę drugą stronę nie zabiorę z sobą.

Wrócimy jeszcze do St. Claude jako punktu wyjścia do kolejnego pytania. St. Claude to nie jedyne pracownie fajkarskie w Europie, które osobiście odwiedziłeś?

- Oczywiście, że nie. Ale wywarły na mnie niesamowite wrażenie, ponieważ to było w czasach, kiedy musiałem wykonać niezwykle wiele zabiegów, żeby otrzymać paszport. Dlatego to było dla mnie takie istotne. Teraz można pojechać wszędzie, co najwyżej jest to kwestia czasu i pieniędzy. Ale wówczas... Na szczęście można było to zrobić i dzięki temu byłem w wielu miejscach gdzie produkuje się fajki. Ale największe wrażenie zawsze wywierali na mnie Włosi.

Savinelli?

- Savinelli to jest fabryka. Podobnie jak Brebia – to są wielcy potentaci. Oni nie robią prawie wcale unikatowych fajek. Ale na przykład te małe, rodzinne firmy, takie jak Ser Jaccopo czy Castello (jej właściciele opowiadali mi, że ich rodzina robi fajki od XVII wieku) – tak. W Castello pokazywano mi klocki wrzośca, które miały ponad 100 lat. To wzbudza respekt. Oczywiście we Włoszech jest bardzo dużo ludzi produkujących fajki. Osobiście poznałem około 20 z nich, a z tego co wiem to jest ich ponad 100. I to zarówno w północnych Włoszech jak i na Sycylii. Jeszcze trzy firmy są na Korsyce, ale nie dotarłem tam nigdy. We włoskich kolekcjach jest bardzo dużo wspaniałych arcydzieł, prawdziwych dzieł sztuki. Pomijam już te modele stricte użytkowe – gdzie widzisz straight grain. Są fajki rzeźbione, które wymagają od wykonawcy wielkiego talentu, ponieważ bruyere jest materiałem twardym. Mocniejsze naciśniecie powoduje, że rzeźbiona postać zostaje na przykład bez nosa. Oglądałem tych ludzi przy pracy – to jest benedyktyńska robota, ale jej efekt zawsze wspaniały.

No i północ – Duńczycy. Tam też byłeś.

- Powiem tak – wiele firm, w których byłem w Dani jeszcze 40 lat temu, już nie istnieje. Czy to wynik dużej konkurencji, czy też tego, że wielu ludzi już odeszła. Jak na przykład Larsen. A rodzina nie chce już kontynuować jego dzieła.

Sprzedała sklep i miejsce – jest tam dziś kawiarnia...

- Larsen to był przemiły człowiek. On sprzedawał nie tylko fajki i tytoń, ale obok miał muzeum. Sporządzał też własne mieszanki tytoniowe.

Podobno miałeś tam swój zapis w specjalnym zeszycie?

- On był tak miły, że pozwalał spróbować wszystkiego. A wizyta w jego sklepie to pół dnia i jeszcze powiedziałem, że następnego dnia też przyjdę. Wyczuwał człowieka, który miał jakąś pasję. Na przykład kupiłem u niego fajkę Dunhill, która kosztowała 2.500 koron, za… 500.

Potrafisz się po prostu targować...

- Nie, on mi powiedział tak: jeśli chcesz kupić tę fajkę to zapłacisz mi 500 koron i jest twoja. Oglądałem ją długo i pieczołowicie. Nawet założyłem taką podświetlaną lupkę. Oglądałem fakturę, sprawdzałem czy nie ma jakichś braków. On zapewnił mnie, że gwarantuje jakość. I taki potężny upust – myślę, że stracił na tej fajce... Zapytałem go, po podziękowaniu za ten gest, dlaczego? Usłyszałem: „- Ta fajka jest u mnie 10 lat. I o te 10 lat za długo...”. I jak widać ta cena była również zaporowa dla Skandynawów, którym przecież wiodło się lepiej niż nam. To takie bardzo miłe wspomnienie.

A byłeś u Dunhill’a?

- Byłem tylko w jego sklepie. Natomiast w wytwórni nie byłem. Ale w tych czasach to nie była już typowa trafika. Oprócz fajek były piersiówki, garnitury i krawaty. To już nie była trafika taka jak u Larsena, gdzie czuło się tę atmosferę i klimat oraz pasję właściciela. Larsen nie wyobrażał sobie, że w tym miejscu może być jakiś inny asortyment. Spotkałem się tylko z wnukiem Dunhill’a – Richardem. Podarował mi katalog z osobistą dedykacją – mam go gdzieś w domu. Bardzo miły człowiek, ale w sumie – był typowym Anglikiem, młody, bez emocji. Pytałem o cenę – odpowiadał. I to wszystko. Byłem nawet lekko rozczarowany pobytem w tym sklepie. Wyobrażałem sobie, że od góry do dołu zobaczę ściany fajek i tytoni. A w sumie stanowiły one śladową cześć tego sklepu. Nieodparcie przypomina mi się zdjęcie, na którym Alfred Dunhill sprzedaje fajki na wojennych gruzach Londynu. I właściwie kupiłem u niego tylko dwie książki – „The Gentle Art of Smoking” i „The Pipe Book”. Fajki nie kupiłem żadnej, ale jedną puszkę tytoniu. To był właśnie „Night Cap” – z takim panem - w szlafmycy i z fajką - na wieczku. I to były moje jedyne zakupu u Dunhill’a, choć trzeba pamiętać, że były to czasy, gdy obowiązywały książeczki walutowe i limity dewizowe. I właściwie nie można było swoich marzeń urzeczywistnić.

Ale Wielka Brytania odcisnęła wyraźny ślad na Twoim życiu. Nadal przecież jest członkiem PC of Great Britain.

- No tak, byłem nawet zaproszony do Londynu na lunch z prezydentem Wałęsą, ale z powodu pilnych spraw związkowych pana przewodniczącego ta wizyta nie doszła do skutku. Ubolewam na tym, ale to były takie burzliwe czasy.

Czyli prezydent Wałęsa jest członkiem tego samego klubu co Ty?

- Tak, on jest nawet honorowym członkiem. Miałem taki epizod, że dostałem dla Wałęsy fajki z Anglii. Wówczas byłem prezydentem RPKF i na moje ręce je przysłano. To było piękne etui z hebanu i platynowa tabliczka na jego wieczku z napisem „Fajczarzowi Roku PC of Great Britain”, a w środku były trzy fajki: GDB, Dunhill i najskromniejsza - Falcon. I miałem dylemat: przesyłka nadeszła w listopadzie 1981 roku, a 13 grudnia wybuchł stan wojenny. Nie zdążyłem więc wręczyć tych fajek. Ale chcąc się wywiązać z nałożonego na mnie obowiązku, nie dopuścić do tego, żeby Wałęsa pomyślał, że przywłaszczyłem jego fajki, a były wówczas olbrzymie trudności w poruszaniu, skorzystałem z pomocy zaprzyjaźnionego zakonnika, który był w Kaliszu u Jezuitów. Dogadałem się z nim i on po prostu zwiózł te fajki do Gdańska, do Wałęsy i to w stanie wojennym. Oczywiście Wałęsą otrzymywał mnóstwo fajek z krajów, w których bywał. Jego zdjęcia ze stoczni, palącego fajkę, obiegły cały świat. I był to ulubiony prezent gospodarzy jego pobytów. Po latach Wałęsa był w Kaliszu, ale znowu mnie nie było. Dzielnie zastąpił mnie Leszek Sosnowski, który stosowne prezenty przekazał w hotelu „Prosna”. W kilka lat później Wałęsa powiedział, że wszystkie prezenty jakie otrzymał przekazał na Jasną Górę. Nie wiem czy fajki też tam są – dawno nie byłem w jasnogórskim skarbcu.

Twoja wiedza i doświadczenie w pewnym momencie zaowocowały intrygującą informacją: „Janusz K. Molski pisze książkę”, polską encyklopedię fajki.

- I rzeczywiście ta książka została napisana. Ś.p. Krzysiu Soliński, będąc dyrektorem Wydawnictwa Pomorze powiedział, że bez problemu wyda mi tę książkę. Ale losy się tak potoczyły, że „Pomorze” upadło, Krzysiu przestał być dyrektorem no i gdzieś ten rękopis... zaginął. Nie ma go. Już mi go nie zwrócono.

Jesteś twórcą jednego z najstarszych klubów w Polsce, byłeś także prezydentem RPKF, animatorem ruchu fajczarskiego, który wyprowadził go na świat. Jak z tej perspektywy oceniasz to, co dzieje się dziś z polskim fajczarstwem, obliczanym na około 200 osób bardzo aktywnych i około 120-180 tys. palących fajkę Polaków?

- W latach, gdy zaczynałem swoją przygodę z fajką było ich jeszcze mniej. Natomiast z czym się spotykaliśmy na Zachodzie? Z ogromną życzliwością, że ludzie gdzieś tam z Europy Wschodniej palą fajkę, są sympatyczni i mili. Pomagali nam w różny sposób. Mogę wymienić kilka nazwisk. Pierwszy prezydent CIPC – Poul Bastien z Paryża, założyciel AId’laP. Byłem zapraszany przez niego na posiedzenia tego ciała. Właściwie nie było roku żeby nie przysyłał na rocznicę klubu tytoni i fajek. I oczywiście przepiękne życzenia. Bardzo życzliwie byliśmy traktowani przez ludzi z Europy Zachodniej. To samo mogę powiedzieć o Włochach. W tamtym czasie wydawali kilka periodyków. Prenumerowałem „Smoking” i „Amici dela Pipa”. I właściwie wszystkie materiały, jakie chcieli uzyskać z Polski, wysyłałem im. A oni zawsze je zamieszczali. To była wielka przyjemność i było to wielce pomocne.

Następnym człowiekiem, niezwykle zaangażowanym w rozwój fajczarstwa Europy Wschodniej, był słynny kiper holenderskiej firmy „Amphora” – Uiltie Venema, który nawet w stanie wojennym przyjechał do nas na turniej. Oczywiście musieliśmy pokonać wiele trudności, bo nikt w tym czasie nie chciał zorganizować Mistrzostw Polski. Ja się podjąłem i zorganizowaliśmy je w Antoninie. Musieliśmy uzyskać... 45 różnych pozwoleń i zezwoleń. Musiałem się zobowiązać za wszystkich uczestników, że będziemy przestrzegać godziny milicyjnej itd. Mięso i alkohol były na kartki – trzeba było organizować wszystko. Ale zrobiliśmy. W każdym razie, to dziś brzmi anegdotycznie, myśmy się wysadzili jako organizatorzy na vouchery na paliwo dla Venema i oczywiście apartament w najlepszym hotelu „Orbis – Prosna”. Wydawał się nam w odpowiednim standardzie dla gościa z Zachodu. Nocleg kosztował 2500 zł, gdy ja zarabiałem w miesiąc 1800. Później pan Venema spędził jeszcze dwie noce w Antoninie. Byłem zszokowany gdy usłyszałem: - Słuchaj – tu jest pięknie. A taki hotel jak Prosna u nas stoi w każdej wsi! Tyle starań, tyle zachodu...

A jeżeli chodziło o kolegów w Polsce, to muszę powiedzieć, że łączyła nas ta myśl, że żyjemy inaczej, mamy jakieś hobby, które nie jest związane z tym co się wszystkim narzuca. I właściwie czuliśmy się towarzystwem elitarnym. Zresztą wszystkich przyjmowaliśmy do klubów, ale gros ludzi miało wyższe wykształcenie. To też była spektakularna sprawa. Na przykład w klubie słupskim było aż siedmiu lekarzy, czterech prawników. To dopiero później się tak porobiło, że przyjmowało się wszystkich, bez pytania o nic. No i były takie sytuacje różne, bardzo nieprzyjemne. Nie było ich na początku naszej drogi.

Janusz – jakie jest Twoje kredo, które chciałbyś przekazać młodym ludziom, odkrywającym fajkę?

- Człowiek bez zainteresowań ma smutne życie. Uprawianie jakiegoś hobby zawsze rozszerza horyzonty, a również chodzi o to, że kontakty interpersonalne wzbogacają nas nie tylko w sensie osobowości i poznawczym, ale również dostarczają wielu przyjemności i przeżyć. Przecież jedzie się na zawody nie dla palenia i wyścigów, ale by spotkać się z kolegami, wymienić doświadczenia. Żeby zasmakować tytoniu, którego nie znam. Żeby pooglądać piękne fajeczki. Myślę, że spotkania ludzi tego typu są rzeczami nie do przecenienia. A generalnie: wszystkich młodych ludzi zachęcam do kolekcjonowania. Kontynuacja tego by ratować dorobek kultury materialnej minionych epok jest ciągle aktualna. I u schyłku życia jest teraz taka możliwość, że można je bezpiecznie przekazać do naszego muzeum w Przemyślu. Znajdą tam właściwe miejsce i jeszcze miliony ludzi będą mogły je oglądać. I cieszyć się przeżyciami, których dostarcza oglądanie pięknych przedmiotów. Bo niewątpliwie fajki są pięknymi przedmiotami. Zwłaszcza te artystyczne, czy z pianki morskiej. To są arcydzieła.

Kolekcjonowałem także literaturę fajczarska i obrazy olejne oraz grafiki. Jeszcze nie rozmawiałem z Mariuszem Olbromskim (dyrektor Muzeum Narodowego w Przemyślu – przyp.: MJ) czy chciałby przejąć te obrazy, bo je także chciałbym przekazać. Myślę, że doskonale by się komponowały z fajeczkami.

Dziękuje bardzo za rozmowę.

Powrót>>>

 

 

Piękne choć kruche

Ze Stanisławem Warysiem – leśniczym Leśnictwa Ponoszów (Nadleśnictwo Lubliniec), „piekarzem” fajek glinianych rozmawia Mirosław Jurgielewicz

(4.04.08.)

 

Jak to się stało, że Pan, leśniczy, zainteresował się fajkami glinianymi?

- Zawsze ciągnęło mnie do historii, poszukiwań u źródeł. Trafiłem kiedyś na wątek związany z fajkami ze Zborowskiego. Zacząłem szukać literatury, czytać, dociekać. I tak mnie wzięło, że postanowiłem spróbować, wspólnie z kolegą, który znał się na technicznej i technologicznej stronie wyrobu rzeczy z gliny, zrobić właśnie replikę glinianej fajki ze Zborowskiego..

Kiedy się to zaczęło?

- Najwięcej fajek powstało na przełomie lat 70. i 80. A najbardziej intensywny okres to lata 1979-85. Wykonaliśmy wówczas sporo fajek, sporo sprzedaliśmy. Pamiętam, że liczące się dostawy trafiały do Warszawy. Bywało, że nawet i po 1000 sztuk.

Może Pan zdradzić szczegóły produkcji?

- Technika wyrobu elementów z gliny jest dobrze znana. Wystarczy tylko trochę cierpliwości, wyciagnięcia wniosków z własnych błędów, a wszystko się uda. Zaczynaliśmy od form gipsowych. Wlewaliśmy do nich glinę w stanie płynnym, wcześniej przetartą dokładnie przez sita i odpowiednio urobioną.

Skąd pochodziła glina?

- Braliśmy ją z obrzeża wykopu gliny, z której korzysta do dziś cegielnia w Ponoszowie. Spełnia ona wszystkie wymagania materiału na fajki cienkościenne. Dobrze się urabia, ma odpowiedni kolor – szaro-biały. No i leży tuż pod powierzchnia gleby. I gdy się dziś spojrzy na te repliki fajek ze Zborowskiego, to widać, że były to bardzo ładne – choć bardzo kruche - przedmioty.

Pali Pan fajkę?

- Już nie, ale wcześniej bardzo lubiłem to robić. Dziś już tylko zbieram fajki. Mam w swojej kolekcji również fajki porcelanowe, szkliwione, z obrazkami. Cechy jednej z nich mogą wskazywać na to, że być może obok „zwykłych” fajek glinianych powstała, jako lepszy, kosztowniejszy model, w tych okolicach. Ale to wymaga badań historycznych.

Dziękuje za rozmowę

 

 

Fajki "wypieczone" przez Stanisława Warysia, w konfrontacji z oryginalną fajką ze Zborowskiego (bez ustnika).

 

Stanisław Waryś, dziś kolekcjoner fajek, ma w swojej kolekcji, podarowaną w roku 1907, rolnikowi Heinrichowi Dombrowsky'emu, fajkę ceramiczną z nietypowym rysunkiem.

Powrót>>>

 

 

W tym roku będziemy świętować

Rozmowa z Henrykiem Rogalskim – prezydentem Rady Polskich Klubów Fajki

Mirosław Jurgielewicz

(11.02.08.)

 

Panie Prezydencie, zapowiada się, że rok 2008 będzie obfitował w znamienne - dla środowiska polskich fajczarzy - daty.

- Tak, dużo znaczących dat. Turniej, który się właśnie odbył (7. Otwarte Mistrzostwa Poznańskiego KKF – przyp.: M.J.) ma charakter swoistej inauguracji kolejnego fajczarskiego roku. Będzie też okrągły jubileusz – dziesięciolecie – klubu w Sulęcinie. Na tę okoliczność 31 maja odbędzie się turniej fajczarski. Tegoroczne Święto Fajki odbędzie się w Przemyślu 5 lipca. Kolejny turniej czeka nas w Zielonej Górze. Kulminacją krajowych przedsięwzięć będą, zaplanowane jednocześnie, 12. Puchar Novotel i 18. Mistrzostwa Polski. Obie imprezy odbędą się w hotelu Novotel w Poznaniu, 13 września.

Mówimy o turniejowaniu. Ale są też daty znaczące z innego niż jubileusze klubowe powodu.

- Tak, wręcz przełomowe. Będziemy świętować 30-lecie przyjęcia polskich fajczarzy w struktury międzynarodowe, przyjęcia Polski do Międzynarodowej Rady Klubów Fajkowych – CIPC. To wydarzenie miało miejsce na początku października 1978 roku, w Bremie, podczas Mistrzostw Europy. Tam właśnie Rada zdecydowała o przyjęciu nas w poczet członków międzynarodowej społeczności fajczarskiej.

Przypomnijmy tych, dzięki którym będziemy świętować owo 30-lecie.

- To jest ważne by pamiętać o datach, wydarzeniach, ale przede wszystkim ludziach. Tymi osobami, które przyczyniły się do tego, że Polska tak wcześnie weszła do CIPC byli członkowie i zarząd PC Słupsk – z Januszem Dobreckim, ówczesnym prezydentem klubu i bardzo aktywnie działającymi fajczarzami, z Kazimierzem Muchowskim na czele. Równoległe działania podjęte były przez ówczesnego prezydenta Poznańskiego KKF – Jacka Owczarskiego, który występował także do Rady. A trzeba przypomnieć, że jeszcze wówczas nie było naszej rady i kluby niezależnie ubiegały się o członkostwo w międzynarodowej organizacji fajczarzy. Podsumowując: Jacek Owczarski – prezydent klubu poznańskiego i Janusz Józef Dobrecki przyczynili się najbardziej do tego, że dziś właśnie możemy mówić o jubileuszu.

Na marginesie – obaj panowie to lekarze.

- Tak. Panowie w swoich działaniach byli tak zdeterminowani, że ta ich działalność w nawiązaniu kontaktów z ówczesnymi prezydentem i Radą przybierała nawet formy rywalizacji, swoistego oceniania, kto bardziej się do tego przyczynił. Nie będziemy tego rozstrzygać. Ważne, że byli tacy ludzie, którzy tak działali, że dziś mamy powody do szczycenia się taką długa przynależnością do CIPC. A tak na marginesie – w tym samym dniu do CIPC przyjęto federację klubów duńskich. Duńczycy nawet o tym nie wiedzą, nie dysponują dokumentami, które by to opisywały. Jako prezydent Rady posiadam w swoich zbiorach korespondencję ówczesnego prezydenta CIPC – Leonardo Denaro, który już rok wcześniej napisał, że decyzja, którą podjął o naszym członkostwie zostanie ogłoszona właśnie na Mistrzostwach Europy w Bremie. Świadczą o tym także zapisy w kronice PC Słupsk, w której ten fakt jest skrupulatnie odnotowany. Zestawiając te archiwa można powiedzieć, że mamy pełna dokumentację przystąpienia Polski do CIPC.

A tak szczerze: Panie Prezydencie – co nam daje przynależność do CIPC?

- Mamy prawo do organizowani imprez międzynarodowych, możemy również uczestniczyć w takich imprezach i zajmować oficjalne lokaty. Chcemy być nie tylko szeregowymi członkami, ale korzystać z pełni praw przynależnych członkom CIPC.

Przejawem tego, o czym Pan mówi był rok 2005 i poznański Puchar Świata?

- Organizacja takiej imprezy to duża nobilitacja. Przeprowadzenie Pucharu otrzymuje się jako wyraz uznania dla federacji krajowej i zrzeszonych w niej fajczarzy. Świadczy to też o pozycji w CIPC. Pierwsze starania rozpoczęły się już w roku 1996, gdy ówczesny prezydent RPKF – Tadeusz Wojtuszkiewicz - zgłosił naszą gotowość do organizacji PŚ, na posiedzeniu CIPC w Grazu, w czasie Mistrzostw Europy. Propozycja została zatwierdzona na cztery lata przed zamknięciem kalendarza imprez międzynarodowych CIPC (to już jest tradycja) w roku 1999, na posiedzeniu w Brnie, w czasie Pucharu Świata, w którym – obok Wiesława Ratajka, prezydenta PC Szczytna i członka władz RPKF, uczestniczyłem jako reprezentant klubów. Wówczas postanowiono, że Puchar Świata w Polsce odbędzie się w roku 2005. Jednocześnie poszliśmy na ugodę z federacją fajczarzy z Hiszpanii, którym bardzo zależało by być organizatorem takiej imprezy w roku 2003. Uznaliśmy, że nie będzie to w żadnym wypadku stanowiła dla nas ujmy, a dodatkowe dwa lata pozwolą nam przygotować się jeszcze lepiej. Zostało to mile przyjęte przez kolegów z Hiszpanii i rzec można, że od tego momentu datują się bardzo serdeczne kontakty z fajczarzami z Półwyspu Iberyjskiego, a szczególnie z Barcelony. Zaowocowało to między innymi obecnością ponad 300 fajczarzy z całego świata na poznańskim PŚ, gdy w najśmielszych oczekiwaniach liczyliśmy na maksymalnie 200.

Jak w świetle tego, o czym mówimy, rysuje się przyszłość polskich fajczarzy? Po ubiegłorocznych doświadczeniach i oświadczeniach kolegów z Danii, zapowiedziach, że więcej mistrzostw tego kraju nie będzie, Duńczycy z Leif’em Slot’em zapraszają na kolejne. Oznacza więc to, że można znaleźć nową formułę fajczarstwa, nowe miejsce dla fajczarzy?

- Nie tylko można, ale i należy poszukiwać zarówno nowej formuły jak i nowego miejsca dla naszego środowiska. Na przykład stawiać na wystawy i kiermasze fajek, znane na świecie pod nazwą Pipe Show. Jedno jest pewne – wszystkie niedogodności, utrudnienia, wzmagają w ludziach determinację w łączeniu się we wspólnym działaniu w obszarze, który nas najbardziej interesuje. Takie zjawisko potwierdza przecież historia

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Powrót>>>

 

 

Nie przejmuj się czasem, pal spokojnie

Rozmowa z Damianem Muchą – mistrzem Poznańskiego Klubu Kolekcjonerów Fajek AD 2008

Mirosław Jurgielewicz

(11.02.08.)

 

Przede wszystkim – gratulacje.

- Dziękuję.

Który raz wygrałeś rywalizacje o prymat w Poznańskim KKF?

- Udało mi się to pierwszy raz. Pierwszy raz jestem mistrzem Klubu.

Jak długo czekałeś na ten dzień?

- Sześć lat.

Co przez ten czas robiłeś by osiągnąć taki wynik? W ogóle coś robiłeś?

- Paliłem spokojnie, uczyłem się od mądrzejszych, starszych kolegów. Podpatrywałem co oni robią. Jeździłem tez na zawody – było tego sporo – by podpatrywać innych.

Jakie wnioski wyciągnąłeś z tego podpatrywania?

- Jedne podstawowy brzmi tak: trzeba palić spokojnie. Nie ważne jest samo palenie, tylko jak palisz. Jeżeli dobrze palisz technicznie, to nie ma tytoniu, nie ma fajki, któryby ci przeszkodziła.

No dobrze, ale jak taką technikę osiągnąć? Jest to pytanie zadawana przez wszystkich uczestników obojętnie jakiego turnieju.

- Jest kilka podstawowych zasad: dobrze ułożony tytoń, dobrze rozpalony. Należy traktować delikatnie. Nie tak, gdy się pali papierosy, tylko delikatnie pykać fajeczkę. Delikatnie.

A mentalnie?

- (śmiech) Duży spokój.

Dobrze, ale jak go osiągnąć? Używasz jakichś technik relaksacyjnych, czy też te predyspozycje trzeba mieć w sobie?

- Ja mam je w sobie. Charakteryzuje mnie duży spokój. Jestem po prostu człowiekiem spokojnym, zrównoważonym. I to pomaga.

Trzy – według Ciebie – najważniejsze rady dla tych, którzy chcą osiągać w turniejach liczące się wyniki.

- Nie przejmuj się, gdy ci fajka zgaśnie – to jest pierwsza rzecz. Druga – tytoń zawsze pal do końca. Do końca, a nie żeby zostawał czarny. I wreszcie – nie przejmuj się czasem, wynik sam przyjdzie.

Powrót>>>

 

 

Teraz jest czas dla pań

Mirosław Jurgielewicz

(Poznań, PŚ - Poznań)

Mirosław Jurgielewicz

 

Rozmowa z Gianfranco Ruscalla, mistrzem i rekordzistą świata w wolnym paleniu fajki

 

 Jakie to uczucie być mistrzem i rekordzistą świata?

- To jest super uczucie. Ale rekordy są po to by je poobijać. Teraz czekam na to, że mój rekord pobije na przykład kobieta.

Czy do ustanowienia tego rekordu przygotowywałeś się w jakiś szczególny sposób? To była jakaś specjalna technika, taktyka?

- Tak. Ale technika to oczywiście mój sekret. Natomiast rzeczą najważniejszą jest by być cierpliwym, cierpliwym i jeszcze raz cierpliwym.

Pochodzisz z rodziny fajczarzy lub fajkarzy?

- Nie. W mojej rodzinie nikt nie pali. Jestem pierwszym, który złamał rodzinną tradycję nie palenia.

Co robisz zawodowo, gdy nie palisz fajki?

- Uczę filozofii w szkole średniej. W Astii, w regionie słynącym z produkcji win. To naprawdę winny region.

Co radzisz fajczarzom, którzy chcą startować nie tylko w międzynarodowych zawodach i osiągać znaczące wyniki?

 - Uczestniczenie w konkursach fajczarskich jest fantastyczną rzeczą. Ale zwyciężanie nad innymi jest jeszcze fajniejsze.

Wróćmy na chwilę do Ciebie. Jaka była Twoja pierwsza fajka, pierwszy tytoń?

- Palę od ukończenia 19 roku życia. Czyli już 29 lat. Pierwszy tytoń – czerwoną Amphorę – podarował mi mój przyjaciel z uniwersytetu. A pierwsze zawody, w których uczestniczyłem, były w roku 1983. Moja pierwsza fajka? Myślę, że była to GBC. Dokładnie jej nie pamiętam, ale na pewno była to tania fajka.

A dziś?

- Fajka – włoska, o wyrafinowanym, pięknym stylu. Perfekcyjnie wykonana. Tytoń – bałkański, latakia. Na przykład Balcan Sobranie – w biało-czarnym opakowaniu.

Znasz polskie fajki?

- Nie, tu jestem ignorantem.

Paliłeś kiedyś w polskiej fajce?

- Nie, do tej pory mi się to nie zdarzyło.

Dziś (Puchar Świata w Poznaniu) będzie więc Twój „pierwszy raz” z polską fajką?

- Tak. Ale zawsze bardzo się cieszę, gdy czekają mnie nowe doświadczenia.

Jak myśli, kto dziś wygra?

- Przypuszczam, że któraś z drużyn z Europy Środkowej. Może polska, może węgierska, a może Czesi.

A indywidualnie? Ty?

- Danuta. Danuta Pytel. To byłoby piękne, bo kobieta wygrałaby pierwszy raz w Pucharze Świata. W 1995 roku, w Szwajcarii, kobieta była druga. Teraz jest więc czas by kobieta zwyciężyła.

Jakie życzenia składasz „kolegom po fajce” przed zawodami?

- Przybiegnijcie do mety, ale za mną. Bądźcie lepsi, ale nie ode mnie.

Dziękuję za rozmowę.

 Współpraca: Joanna Worobiec-Kugaj

Powrót>>>

 

 

Od kamienia do welonki

Mirosław Jurgielewicz


Rozmowa z Ryszardem Gruszczyńskim, fajkarzem z Warszawy

 

Z tego co wiem, fajkarstwo zaczął Pan od fajek z… kamienia. To nietypowe wejście w ten zawód.

- Dla mnie typowe. Byłem wówczas w średniej szkole plastycznej, nie miałem dostępu do korzenia wrzośca. Natomiast kamienia było dosyć sporo i za darmo. Po prostu – dłubałem sobie w kamieniu.

A skąd zainteresowanie fajką?

- Spodobała mi się, gdy widziałem ją u ojca, który próbował rzucić na jej rzecz palenie papierosów. Jemu się nie udało, ale za to mnie zaraził miłością do fajki. I kombinowałem, z czego się dało. Najpierw był kamień, później różne gatunki drewna, które się nie sprawdziły.

Na przykład?

- Akacja. Ma ładne słoje, ale ja – byłem chyba w trzeciej klasie szkoły plastycznej – brałem to co mi się podobało z wyglądu. Później efekty sprawdzałem na sobie i z reguły kończyło się tragicznie. Po prostu – drewno paliło się, nie było zaimpregnowane. Później miałem długą przerwę. Poświęciłem się tak zwanemu robieniu antyków, pracowałem w PKZ-ach. Ale cały czas rzeźbiłem. Nabywałem więc wprawy w robieniu w drewnie.

A fajki, które widzę na stole?

- Do fajki wróciłem stosunkowo niedawno, gdy żona kupiła mi w Gdańsku, w salonie pana Piotra Jakubowskiego, klocek wrzoścowi. Przy okazji pobytu w salonie zobaczyłem, co można zrobić z wrzośca. Ale to wszystko było jeszcze niewystarczające. Korzystałem z półfabrykatów. W jakiś czas później stwierdziłem, że musze sam wszystko robić – nawiercanie, ustniki. I dziś wszystko robię sam – od główki po ustnik. Mam dostęp do wrzośca, mogę więc poszaleć w tym materiale.

Skąd sprowadza Pan wrzosiec?

- Przede wszystkim z Włoch.

Od Romea?

- Nie tylko. Zanim go poznałem w Niemczech, w Kukshafen, wrzosiec kupowałem u Dan Pipe, za pośrednictwem pana Andrzeja Bociana.

Ile fajek wykonał Pan do tej pory?

- Powiem o tych, których nie wstydzę się pokazać. W Kukshafen było ich około 20 i tu mam następne 16. Reszta – jest milczeniem. W sumie więc – wrzoścowych wykonałem około 36. Można powiedzieć, że są to fajki „normalne inaczej”. Lubię ażury, które wymagają więcej pracy, tak jak w przypadku „żaby”, która dodatkowo jest jeszcze drążona wewnątrz. Jest lżejsza niż na to wygląda. Drążyłem ją przez oko i nozdrza, wybierając drewno ze środka drymelkiem.

Dlaczego obstaje Pan przy produkcji lekkich fajek?

- Preferuję takie fajki. Chociaż „żaba” nie należy do najlżejszych. Lubię takie od 35 do 45g. A „żaba” waży około 70g, mimo że ma główkę wydrążoną. Ale taką u mnie zamówiono. Wcześniej zrobiłem już inną „żabę” i na pewno nie są one takie same. Sam wrzosiec narzuca mi określone rozwiązania.

Czy robienie fajek, fajkarstwo, to już jest Pański zawód?

- W tej chwili powoli już zaczyna nim być.

Czyli z fajkarstwa można wyżyć?

- Taki jest plan. Na razie pomaga mi w tym żona.

Wykonuje w pracowni najcięższe prace?

- Nie, nie. Wszystko, co wiąże się z fajką robię ja. A żona podpiera domowy budżet. Ale oboje mamy nadzieję, że nie będzie tak wiecznie. Tylko że ten typ fajek, na  robienie których się uparłem, nie schodzi z tokarki. Wymagają więc cen, które zaakceptuje mniej ludzi.

Nie jest to więc „fajka powszechna”?

- Tak.

Ile czasu zajmuje Panu wykonanie jednej fajki?

- Wygląda to bardzo różnie. Na przykład fajka typu „kurgant” – też nie jest z tokarki – wymaga wiele czasu. Ale nigdy nie jest tak, że pracuję tylko nad jedną fajką. Na przemian zajmuję się kilkoma. Będę musiał kiedyś zanotować godziny poświęcone poszczególnym egzemplarzom.

A w przypadku „żaby”?

- „Żaba” i fajka z głębokim reliefem, ażurem, wymagała najwięcej czasu. „Żaba” – około dwóch, a welonka – około dwóch i pół miesiąca pracy.

Jest Pan na początku fajkarskiej drogi. Życzę Panu by żona nigdy nie miała wątpliwości, że warto inwestować w męża – artystę, rzeźbiarza i fajkarza. Żeby fajka była nie tylko przyjemnością, ale i zawodem przynoszącym materialne efekty.

- Dziękuję bardzo.

 

Powrót>>>